Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/32

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 26 —

zaś ręką trzymał się za głowę. Pan Kiercz jednakże szybko sobą zawładnął, bo się nawet uśmiechnął tym śmiechem, którym się nieboszczyk zazwyczaj uśmiecha do powały, nie ostudził tem jednakże przerażenia żony.

Długo nie mogło usnąć biedactwo, mimo zapewnień, że pan Kiercz miał tylko zły sen, bo mu się śniło mianowicie, że mu ktoś chce widelcem wyłupić lewe oko, więc się przez sen porwał na zbójcę. Pan Paweł legł z powrotem na madejowem swojem łożu, położył się zaś z tem uczuciem, że się we własną kładzie trumnę. Rozbity był na ciele i na duszy; łeb go bolał nieznośnie, jakby się rozpękł na dwie połowy, dusza popękała w nim jak lustro, na kilka części. Strach go wyczerpał, zmęczenie zaś i bezsenność, dobijały go powoli, umiejętnie, cierpliwie i systematycznie. W pewnej chwili było mu wszystko jedno, jak człowiekowi, który znużony błądzeniem wśród śnieżystej zawiej i, kładzie się wreszcie w śnieg i czeka śmierci. Byle zasnąć... byle zasnąć... Przez myśl mu przebiegło, aby wstać odważnie, chwycić ten but nieszczęsny, zamieniony czasowo na perłową konchę i cisnąć nim przez okno na ulicę, — niech go bierze, kto chce. Ale się pomysłowi temu, zgoła głupiemu, oparła mądra część jego duszy.

— Panie Kiercz, — mówił mu rozsądek