Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/123

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 117 —

miona — chciała, czy nie chciała i puszczał się w taniec. Tańczył bardzo, bardzo smutno. Czynił takie wrażenie, że nieboszczyk tańczy z własną trumną; podczas tańca patrzył melancholijnie w sufit, czasem westchnął tak, że się wszystkim na płacz zbierało i znów podnosił z godnością chude nogi, z których lewa nie wiedziała, co czyni prawa; potrafił tak tańczyć ten taniec świętego Wita chyba równo ze dwie godziny, aż tancerka poczęła mdleć. Wtedy ją w dziwnych szybkich podrygach, przypominających żywo pierwsze stadjum epileptycznego ataku, odprowadzał na miejsce, obracał się na pięcie i w tych samych szczyglich skokach, z twarzą zawsze beznadziejnie smutną, biegł do butelki. W ten sposób tańczył ten człowiek przez dwa dni i dwie noce i zyskał sobie sympatję, pomieszaną ze współczuciem dla jego beznadziejnego smutku. Jedna z dam, zainteresowana tem dziwnem zjawiskiem, starała się go pocieszyć i niedwuznacznie ofiarowała mu siebie na pociechę; Szczygieł słuchał, słuchał, patrząc w sufit, potem słowa nie odpowiedziawszy, obrócił się i poszedł do bufetu.

Trochę zmartwienia było z innym malarzem, który koniecznie chciał wylać do fortepianu parę butelek piwa, co mu z wielkim trudem zostało wytłómaczone stwierdzeniem, że postępek ten byłby zwyczajnym złodziejskim kawałem i że