Page:Dusze z papieru t.2.djvu/23

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
19
 
 

w książce), bardzo przejął, to rzecz widoczna z każdego słowa o tych rękach, a choćby nawet z niewinnej dedykacyi tragedyi, poświęconej »Duse z pięknemi rękoma«, więc chciał go uzyskać koniecznie.

Stanęła jednak temu na przeszkodzie charakterystyka Giocondy, która w scenaryuszu poety efektownie ma strącić posąg na ręce Sylwii, Gioconda, ta, o której słyszymy wciąż przez dwa akty, której niema na scenie, a przecież zawisła nad sceną jak sęp i zatacza łuki ciche nad głowami Lucia i Sylwii, ta Gioconda, która przychodziła nocami do pracowni artysty, aby nie dać zginąć najpiękniejszemu dziełu jego, ta mimo słów lotnych, trzeźwa i mimo płomiennych wykrzykników, bezkrwista, taka Gioconda, nie mogła przecież uczynić tego, co jej uczynić kazał d’Annunzio dla efektu.

Nie niszczymy tak łatwo tego, co kochamy do obłędu, tem bardziej, jeśli przy tym obłędzie zdobywamy się na chwilę bardzo zdrowego rozsądu. Z jednej więc strony nic Giocondy nie zmuszało do uczynienia tego, co uczyniła, bo choćby nawet skłamana historya o wypędzeniu jej, była prawdą, miłość jej (wedle relacyi poety z dwóch aktów pierwszych, wedle słów jej własnych) była miłością nieskończoną dzieła i twórcy przez dzieło, tak, że nie mogła urodzić z siebie zwyczajnego, kobiecego pomysłu zemsty,