Page:Demon (Michaił Lermontow).djvu/46

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Ułożone na pierś dłonie
Tulą krzyża święty znak.
Białe lilje zdobią skronie,
Tak urocza... cicha tak...
Nie zabłyśnie iskra życia,
Nie zatętni w żyłach krew,
Nie odczujesz serca bicia
Uwiądł górskiej róży krzew.

XIV.

 
Na jej weselne nawet gody
Piękniejszym nie mógł być już strój,
Lecz gasły wobec jej urody
Djamentów ognie, pereł rój...
Zbladły szkarłatnych róż festony
Wobec umarłej cudnych lic...
Wyraz jej twarzy, nie zmieniony —
O strasznej walce nie rzekł nic.
Nic nie zdradzało upojenia
Namiętnych uczuć zniknął szał. —
Dziwna ją błogość opromienia,
Lecz, ktoby baczniej patrzeć chciał:
To zauważył by, po chwili
Szatańskich pieszczot wieczny ślad —
Co nieuchwytnym jakimś cieniem,
Na karminowe usta padł.
Daremnie słońca promień złoty,
Zamarłe rysy rozgrzać chce —