Page:Demon (Michaił Lermontow).djvu/37

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

I w otchłań czasu a przestrzeni
Skryłem swą rozpacz gniew i złość,
Myślałem: złe się wnet rozpleni, —
Lecz wkrótce, złego miałem dość!
Niedługo byłem ludzi władcą.
Niedługo siałem błąd i grzech! —
Człek, stał się łatwo świętokradca,
I obraz Boży budził śmiech!
Ja błąd krzewiłem pośród ludów,
Oko nie znało uczuć łzy, —
Czyż warci byli moich trudów,
Fałszywi, podli, głupcy, źli?!
Skryłem się wtedy w gór pieczary,
Gubiłem ludzi w nocny czas.
Strącałem z drogi w ciemno jary,
Zbłąkanych — w gęstwy wiodłem las!
W walce z potęgą sił przyrody.
W blasku piorunów, w gromie burz;
Jam z huragany szedł w zawody,
Wstrząsałem głębie ziemskich mórz!
Chciałem wspomnienia stracić władzę,
Lecz to największa z Bożych kar:
Ja, co na ziemi wszystko zgładzę,—
Pamięci wiecznej miałem dar!
Cóż wobec tego boleść ludzi!?
Smutek pokoleń po wsze dni?
Umrą — i nic już ich nie zbudzi,
Ni głód — ni żal — ni ból — ni łzy!