Page:Demon (Michaił Lermontow).djvu/31

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Oczekiwania jakieś drżenie,
Jakiś nieznany dotąd szał —
A duszy, dziwne ukojenie,
Ogień miłości w pierś mu wlał!
Zwodne marzenia!
— Jasny, czysty,
Nad skronią wieniec z białych róż,
W dłoni mu błyszczy miecz ognisty:
Strzeże Tamary Aniół Stróż! —
Pod jego skrzydłem, pochylona
Klęczy dziewica w cichym śnie.
A Anioł Boży, do Demona,
Słowem wyrzutu zwraca się. —

IX.

 
— «Duchu występku i pogardy,
Potęgo piekieł, duchu hardy,
Napróżno jad rozlewasz swój!
Tu niema grzechu, ani złości,
Do mej świątyni, do miłości
Wejść ci nie wolno — zdala stój!
Kto cię tu wzywał?»
Z ócz szatana,
Piekielnych ogni błysnął żar.
Szyderczym śmiechem spiętnowana,
Twarz kusiciela traci czar.
— Ona już moja — jam tu Panem,
Opieki twojej minął czas.