Page:Demon (Michaił Lermontow).djvu/23

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Drży jak przed orłem ptaszyna polna,
Chciała by lecieć w nieznaną dal.
Dusza okowy ziemskie rozrywa,
Namiętnych uczuć olśniewa czar,
Serce jej mówi: jesteś szczęśliwa,
Skronie jej płoną jak ognia żar!
Kto ten nieznany? Chciałaby jeszcze
Chociaż słów parę usłyszyć znów,
Pieśni czarownej, — jej tony wieszcze —
Wskrzesiły obraz dziewiczych snów!
I ledwie z blaskiem zorzy porannej,
Sen skleił oczy zroszone łzą. —
Śnił się Tamarze ów duch nieznany,
Jak wzrokiem swoim czarował ją!
Nieziemska piękność, wdzięk niepojęty,
Ogarnia serce i burzy krew. —
Stał on milczący, zachwytem zdjęty.
I znów miłosny zanucił śpiew!
Lecz ów nieznany nie był Aniołem,
To nie stróż, święty co strzeże nas.
Nie było nimbu nad jego czołem,
Ogień świętości w oku mu zgasł,
Lecz nie odstępca to, nie przeklęty,
Na jego czole tęsknoty cień.—
Nie duch przekory — lecz i nie święty
Nie noc, nie zmrok, nie świt, nie dzień.