Page:Nałkowska - Książę.djvu/37

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
29
 
 


— Towarzysz Bury — pośpieszyła ze spóźnionym komentarzem Julka.

Wszystko w sumie wydało mi się zupełnie zabawne. Przybysz zresztą w najmniejszym stopniu nie był bury, odznaczał się natomiast zarostem i włosami jasnego koloru. Epitet ten nie mógł również oznaczać analogji z niedźwiedziem, gdyż zwierzęciem, o jakim pomyślałam w owym momencie, był raczej słoń.

Wbrew elementarnym przepisom savoir-vivre’u, zabraniającym rozmowy o nieznajomych wobec osoby trzeciej, zaczęli mówić z Julką o jakimś księciu.

— Przyjedzie napewno przed końcem tego miesiąca — rzekł on.

— Jak to dobrze, jak to dobrze — cieszyła, się Julka, trąc ręce. — Jużeśmy dawno nie mieli nic ciekawego...

— Och, książę zaraz wymyśli jaką sztukę, niema gadania...

Bury śmiał się i pokazywał ogromne zęby.

Przyglądałam mu się ze zdziwieniem. Nie umiałam zdać sobie sprawy, co mianowicie sprawia, że jest on taki szczególny. Twarz miał grubą, chropowatą, uśmiech prawie poczciwy, oczy maleńkie, wyrażające naprzemian to jakąś przebiegłą inteligiencję, to blizką zwierzęcości tępotę, czoło cofnięte, niekształtną czaszkę.

Mówił teraz o jakichś książkach, które komuś zostały odniesione. Wysławiał się z trudnością, tak iż przez czas pewien brałam go za cudzoziemca.