Page:Nałkowska - Książę.djvu/254

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
246
 


Na samo dno otchłani spada stamtąd ciche szlochanie — milknące, milknące... Spokój senny, zamierający, jak fale wielkiej, uchodzącej do jasnego morza rzeki...

— Dziś jeszcze umrę...

Widać tylko źrenice smutne, szafirowe, zalane łzami.

— Nie — nie — —

— Dla czego? I tak nie mogłabym żyć... Czekałam na to tylko, by jemu oddać swoje życie... Wiedziałam, że będzie, jak on...

Szerokie rozkołysane fale — coraz ciszej...

— Nie słyszę — Czy mówisz co jeszcze, Julko?...

— — zobaczy dzień, do którego tęskniłyśmy...

Odchodząc już:

— Nie, nie — niech tęskni także... Życie jego poświęcam słońcu niewidzialnemu — słońcu niewidzialnemu — — —