Page:Nałkowska - Książę.djvu/194

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.



Pierwszy raz ujrzałam go między niemi, na zebraniu. Serce mi biło, jak motyl na dłoni, przytrzymany za jedno skrzydło.

Podając mu rękę, poczułam wzrok jego na mych powiekach i rzęsach drżących. Lękliwie podniosłam je i w oczy jego wtopiłam na krótką chwilę spojrzenie miłosne i gorące.

Rzucił mi krótkie, obojętne pytanie i, ledwie wysłuchawszy odpowiedzi, zapisał się do głosu. Przez cały wieczór tak zdumiewająco pochłonięty był toczącemi się rozprawami. Przypomniałam sobie teraz dopiero, co powiedziała mi kiedyś o nim Julka: „to nie to, co Jan — ani patrzy na kobiety“ — i nagle zrobiło mi się tak smutno, jakby mię kto uderzył.

Wychodziliśmy częściowo, oddzielnemi parami. Wracałam z Księciem. Wyczuwając go całym ciałem tuż przy sobie, rozmyślałam ze smutkiem, czy zawsze tak pozostaniemy sobie chłodni, przyjacielscy, obcy, połączeni „robotą“. Ze słów jego szedł do mnie życzliwy chłód, obojętna sympatja — nic z tego, co możnaby uważać za początek, za możliwość kochania. Sama ochłodłam od tej myśli i stałam się sztywniejsza, niż zwykle.