Page:Nałkowska - Książę.djvu/180

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.



Gdy Książę przyszedł do mnie pierwszy raz, na krótką chwilę przypomniała mi się przeszłość. Oddawna nie widuję już u siebie ludzi o tak starannie wyszlifowanych paznokciach.

Przyjęłam go w mym ulubionym niegdyś buduarze szmaragdowym, w którym przebywam teraz tak rzadko. Ściany są tu jasne, jakby zrobione były z wody lub kryształu. Zasłony z seledynowego tiulu i adamaszku okrywają czarność okien. Od sufitu spadają w dół bukietem zastygłym kwiaty elektryczne i napełniają pokój nieporównaną wonią światła księżycowego. Srebrny pył elektryczności faluje szeleszcząco na zielono-błękitnej materji, pokrywającej meble wysmukłego fasonu, drży na bladych, rzeźbionych koronkowo liściach roślin z gatunku paproci, które stoją na słupach kamiennych. Drzwi, nieosłonięte portjerą, malowane delikatnie i rzeźbą pokryte, wyglądają w tym świetle, jak wykute z pozieleniałego srebra.

Witając Księcia, mimo woli pomyślałam, na jak bardzo innym tle spotkaliśmy się niedawno. Zestawienie to, w połączeniu ze wspomnieniem szczególnego nastroju, jakiemu uległam w ów ponury, chłodny wieczór, napełniło mię dziwnym niepoko-