Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/99

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 93 —

imię Stella; pojmie się je, jeśli się weźmie pod uwagę, że mama tej ślicznej panienki zadawała się przez czas dłuższy z suflerem teatralnym, który szeptem uwodził kobiety. Panna Stella nie była zapewne klasycznie piękna, miała jednakże oryginalną barwę rąk: czerwono-siną. Przypominały one barwą raka, którego we wrzącej wodzie tknęła na dobitek apopleksja. Oczy też miała niepospolite, bo zezujące nieco na zewnątrz, co ma tę dobrą stronę, że rozszerza człowiekowi widnokrąg, pozwala się ustrzedz przed kieszonkowym złodziejem, a przytem nadaje twarzy wyraz zawsze uśmiechnięty. Najlepszą jednak, choć nieco tłustą stroną panny Stelli był fakt, że pracowała ona w masarni przy krajaniu kiełbas i szynek. Dziwne w tej kobiecie było serce, gdyż Muzy tak nie miłowały poezji, jako ona właśnie i nic jej nie mogło tak uszczęśliwić, jak wiersz, płaczący każdą zgłoską, łkający każdym rymem, obolały, jak chory ząb, krwawy, jak samo serce. Czy można obie wyobrazić miłość czulszą, jak tej właśnie panienki?

Do tego wszystkiego, do czasu, kiedy panna Stella weszła do naszego wyborowego towarzystwa, zaczęliśmy wszyscy lepiej wyglądać. Krótko mówiąc, Chrząszcz się obżerał. Ale i to się wszystko skończyło, a wtedy uczciwy człowiek poznał wartość kobiecych przy-