Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/97

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 91 —

ale ponieważ idjotę wraz z mojemi sonetami zrzucono ze schodów, więc nietylko, że łotr jeden nie zapłacił, ale jeszcze ma do mnie pretensje, pełne żalu.

Jedynym promieniem słonecznym, który czasem padł na nasze twarze, to były promienie z dwóch par oczu, które należały prawowicie do dwóch dziewic, a mianowicie panny Józi Smoczek i panny Steli Wątróbkówny. Pierwsza miała pretensje nieuzasadnione do Chrząszcza, druga do mnie. Należy przyznać ze smutkiem, że w czystą i niebiańską miłość naszą z owych czasów wplątał sie, jak zawsze, interes, tak że rozważając z Chrząszczem te sprawy, doszliśmy do przekonania, że miłość bezinteresowna jest wogóle chimerą Odkrycie to zasmuciło nas śmiertelnie i odebrało nam apetyt na jakie trzy dni. Zapijaliśmy tę sprawę, bo smutek nas dręczył z tego powodu nieznośnie. Chrząszcz serdeczniej się upił, niż wtedy nawet, kiedy nas tak rozżalił smętek nad upadkiem metafizyki, żeśmy się chcieli wieszać.

Panna Józia Smoczek pracowała w pralni „męskiej damskiej i dziecinnej“, nie używającej chlorku i tem się odznaczającej, że umiała cudownie barwić bieliznę na niebiesko, żółto, szmaragdowo — jak kto chciał. Raz oddali z tej pralni koszulę naprawdę czystą, ale tylko dlatego, że zapomnieli ją wyprać. Panna Smoczek była tam