Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/91

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 85 —


— Stań pani sama w kącie, a będą w pokoju dwa piece.

— Jezus Marja! — szepce ciocia, — jak można tak do matki?

— Jak ona jest moja matka, to ja jestem generał! — odpowiada ten złodziej, — daj paniusia dwa ruble, a wszystko powiem...

Chrząszcz wywrócił stół, jakby nagle oszalał i gdzieś uciekł, jak młody jelonek, ja za nim, panna Zosia za nami. Jeden Wicek został. Ciocia wcale nie zemdlała. Wzięła Wicka za indagację i to bydlę wszystko powiedziało; ciocia zawołała stróża i Józef, Marek, Aureljusz dostał w osobie Wicka takie lanie, jak Pan Bóg przykazał, a panna Domicela tego samego dnia zapisała wszystko na kościół, z legatem dla tego szubienicznego bakcyla, Wicka, aby go wychowywano w bojaźni Bożej.

Kiedy mnie i Chrząszcza napotka kiedy w rynku, zbrodniarz jeden, ucieka na dziesięć kroków i krzyczy na całe gardło:

— Te! ojciec! Moje uszanowanie!

— Twój syn zginie w kryminale, — mówię Chrząszczowi, — jabłko niedaleko pada od jabłoni!