Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/90

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 84 —


— A babcię będzie kochał?

— Jeszcze więcej!

Ciocia jest wniebowzięta.

— A czemu babcię jeszcze więcej?

— Jak dostanę rubla, to powiem.

Dałem mu pięścią w bok, że aż syknął, ale nie omieszkał kopnąć za to pod stołem psa, że aż się wrzask podniósł.

— Myślałem, że to krzesło! — powiada ten dziedziczny rzezimieszek.

Chcieliśmy jaknajprędzej skończyć tę męczarnię, więc ja zapytuję nieśmiało po dłuższej chwili, czy przypadkiem ciocia nie jest zmęczona. Ona jednak rozszerzonemi oczyma patrzy na wnuczka. Zwracamy wszyscy spojrzenia i widzimy z przerażeniem, że Wicek chowa srebrny widelec do kieszeni.

Panna Zosia, tonąc, chwyta się brzytwy.

— Józiu! — woła panna Zosia, — czemu się bawisz widelcem?

— Serwus! — powiada Wicek, widząc, że go odkryli, — ja tylko tak na hecę.

— Pójdziesz do kąta, dziecino...

To „dziecino“, to jest najlepsze. Wicek jednakże nigdy i nikomu nie pozostał dłużnym w odpowiedzi, więc powiada do „rodzonej matki“.