Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/85

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 79 —

matkę, jak hrabinę i wody kolońskiej pić nie będzie!“

Kiedy nas ujrzała panna Zosienka (niech jej będzie panna!) zrobiło się jej ciepło koło serca i przywitała nas okrzykiem, który nas znowu chwycił za serce:

— Prędzejbym się spodziewała, że mnie dziś szlag trafi, niż panów artystów.

Dodać należy w tem miejscu, że dla panny Zosi jeden poeta, ładnie gadający, a bez kopiejki i jeden malarz, choć bez kołnierzyka, znaczył zawsze więcej niż stu hrabiów i kilku dyrektorów banku. Taka to już była artystyczna dusza w tem rzadko się kąpiącem ciele. Kiedy się zaś dowiedziała, że będzie „heca“ i to wedle jej rozczulająco milutkiego wyrażenia: „heca na grande“, — rozpłakało się biedactwo z rozrzewnienia. Zdołała tylko wyjąkać przez łzy:

— Jak mi potem, małpy jedne, kolacji nie kupicie, to niech was pokręci.

A Chrząszcz, czuły na łzy dziewicze, powiada:

— Ja potem mogę być mężem panny Zosi jeszcze przez jakie dwa dni!

Żona już była, więc poszliśmy z kolej i szukać dziecka na rynek, na rynku bowiem człowiek praktyczny wszystko dostanie.