Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/83

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 77 —


Chciał mnie kopnąć, tylkom stał niedaleko. Widocznie jednak, leżąc przez cały dzień w niechlujnym swym barłogu, jak dzik w leśnem bagnie, rozmawiał w braku przyzwoitszej osoby z duszą własną i doszedł do jakiejś wesołej konkluzji, bo mi go się wreszcie udało przekonać, że może sobie bez narażenia na szwank utraty zbawienia, (o co mu zapewnie najwięcej szło), wypożyczyć na parę godzin jakieś niewieście ciało. Ciało to potem zachoruje na jakąś małą chorobę, na kamienie żółciowe, na zapalenie nerek, albo coś w tym rodzaju i wyjedzie na dwa lata na kurację, a potem szczęśliwie umrze dla cioci Domiceli.

— No, a ten łajdak syn? — pyta Chrząszcz, — skąd ja wezmę syna?

— Możesz mieć sześciu. Wstawaj malarzu, zabierz łoże swoje i pójdź się ożenić!

Chrząszcz się wcale nie martwił tem, że trzeba urządzić komedjową awanturę, bo za tem przepadał, to go tylko bolało, że choć dla kawału będzie się musiał „ożenić“. Bardzo mu się zresztą wszystko inne podobało.

Poszliśmy tedy wprost do prawie panny Zosi Karmelek (na afiszu Zofja Ostoja), która w teatrze grała same wielkie role i nie było wypadku, aby kiedykolwiek przyszła na scenę z próżnemi rękoma, bo zawsze coś przyniosła: krzesło, tacę,