Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/82

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 76 —


— Ja?

— Ty, Szymciu!

— Z córką barona?

— Nieinaczej; to tak dla efektu. Ale ona ma jeszcze inne warunki; powiedziała, że da, ile zechcesz, jeśli będziesz miał syna...

— I tyś pewnie nałgał, że mam syna?

— Jak Boga kocham, tak powiedziałem; sześcioletniego syna... Nie gniewaj się, Szymonie, ale ja naprawdę dla twojego dobra. Powiadam ci, tak się cieszyła, jak dziecko...

Chrząszcz nie wiedział, co ze mną zrobić. Trochę mu w głowie zawróciło tych sto rubli, więc mnie od razu nie zabił, ale naprawdę wpadł w szał, kiedym mu powiedział, że pojutrze mamy tam być na obiedzie... z całą familją. Rzucał, czem mógł, pluł, gdzie mógł, ryczał, jak tur, czasem znów jęknął, ale tak, że szyby drżały. Trzeba było niesłychanej wymowy, żeby go uspokoić, ale się potem, bałwan jeden, położył na cały dzień i nic nie gadał.

Wieczorem podchodzę do niego ostrożnie i powiadam cichutko:

— Szymciu!

On nic.

— Szymonie złoty! już najwyższy czas, naprawdę już najwyższy czas, musimy znaleźć jaką żonę.