Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/81

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 75 —


— Moja ciotka Domicela??

— Tak jest, twoja ciotka Domicela, kobieta szlachetna i godna największego szacunku; bardzo mi też przykro, że ma w rodzinie takiego, jak ty złodzieja. To zresztą jest jeszcze bardzo przystojna kobieta...

Chrząszcz wziął w rękę banknot, bardzo ostrożnie, jakby po nim łaziły tyfoidalne bakcyle, przypatrywał mu się ze wszystkich stron bardzo długo, wreszcie powiada z cichym lękiem:

— Słuchaj no ty, czy to aby tylko prawdziwy?

— Zdaje się, że tak; nigdym takiego pieniądza nie widział, więc ci nie zaręczę, ale zdaje mi się, że jest zbyt brudny, aby nie był prawdziwy. Ale widzisz Szymciu, jest jedna ważniejsza sprawa. Ja ci się do wszystkiego przyznam, bom łgał dla twojego dobra.

— Cóżeś nałgał?

— Nic nadzwyczajnego. Powiedziała ciotka, że ci majątek da, kiedy będziesz miał żonę.

Chrząszcz się obruszył.

— Zwariowała baba, czy co? Krowa by za mnie nie wyszła, a cóż dopiero jaka taka panna!

— Kiedy widzisz, Szymciu, ja jej powiedziałem, żeś ty się już ożenił z córką barona.

Chrząszcz spojrzał na mnie jakoś dziwnie, patrzył bardzo długo i mrugał oczyma.