Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/79

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 73 —

pan ma, z przeproszeniem, jak rzeszoto, a mnie po trzecim mężu coś niecoś z garderoby zostało...

Ho! ho! — myślę sobie. — Putyfara chce, abym się przy niej ze stroju ogołocił. Najuprzejmiej jej tedy dziękuję, tłómacząc serdecznie, że za nic na świecie nie zmieniłbym swojej garderoby, bo i nowych rzeczy nie lubię i do tej, którą na sobie mam, przedziwny czuję sentyment, bo to taka „familijna“, — „na wyrost“, — z ojca na syna.

Pocałowałem ją dwa razy w rękę, psa pogłaskałem, zamknąwszy oczy i wyszedłem na ulicę.

Ażem się zatoczył. Chryste Panie, com ja właściwie narobił?! Kawał jest kawał, ale w miarę, to zaś źle się może skończyć, bo i Chrząszcz może mi żebra połamać, żem go ożenił i żem mu syna spłodził na poczekaniu i ciocia może mnie wytryolejem oblać, kiedy się prawda wyświetli. Że się też uczciwego człowieka trzymają takie psie figle! Ciocia nie jest najgorsza kobieta, tylko na pieniądze jest szakal...

Przychodzę tedy do domu ze strachem. Patrzę, a Chrząszcz leży na żydowskiej kanapie i obserwuje życie naszego żywego inwentarza, kilku much, które się przykleiły do świeżej farby na jego obrazie. Bardzo był łagodnie usposobio-