Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/73

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 67 —

nie wart. Czy pani żartuje, czy pani naprawcie, nie wiedziała?

— Żebym tak skonała na miejscu!

— Ależ niech Bóg broni! I córkę miał, ale umarła; płakał wtedy, droga pani, jak bóbr i głową tak tłukł o ścianę, że się sąsiedzi zlatywali, pytać, co się stało. Potem mu się syn urodził, śliczny, mały syn, podobny do niego. Strasznie mądre dziecko, teraz się już czytać uczy.

Ciocia osłabła; patrzyła na mnie, jak na warjata; z oczu spływała jej radość, pomieszana z niedowierzaniem; zaczęła mówić urywanym głosem:

— Jak pan znowu łże, to pana kara boska spotka...

Na to ja:

— Panno Domicelo! Czy można wymyśleć żonę i dziecko?

Ta pytająca odpowiedź była tak głęboka, że nic na to odpowiedzieć nie było można, to też panna Domicela dostała gwałtownych wypieków i wyglądała z tem jak wymalowana na gębie mumja jakiejś wiedźmy z czasów dwudziestej trzeciej dynastji. Zaczyna mówić delirycznie, łapiąc oddech:

— I syna ma, powiada pan? A czy chrzczony?

— Doskonale... pani ciociu!