Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/49

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.



Wielu miałem przyjaciół malarzy, albowiem człowiek z zasadami demokratycznemi nie jest zbytnio wybredny; wiele też z tego powodu zniosłem utrapień, co opisywałem już niejednokrotnie, taki bowiem stwór boski od pendzla żyje niespokojnie i ma czasem pomysły, zgoła obłąkane, czasem zaś — od święta — nawet takie, których by się wstydził uczciwy, o dobrą opinję dbający, warjat zawodowy. Z wielkim też smutkiem opowiedziałem w jednej z najmniej mądrych moich książek o malarzu Szymonie Chrząszczu, który zapragnąwszy skończyć samobójstwem, nie tylko, że sam nie zepsuł kuli, która miała roztrzaskać mu głowę, ale i drugiemu dżentelmenowi zastrzelić się nie dał, bo to już taka łajdacka malarska natura.

Ten-ci to Chrząszcz (trzeba być malarzem, albo zbrodniarzem typowym, aby sobie takie wykoncypować nazwisko), wielkiem mnie potem napełnił zmartwieniem, kiedy w sprawie rozwodów pisać postanowił memorjał do Papieża. Rozmaite go się czepiały pomysły, mniej, lub więcej