Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/43

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 37 —


— Chciałbym to sprzedać!... — rzekł cicho, lecz niemal, że nonszalancko.

Siwy staruszek, jubiler, zanim spojrzał na perły, począł się przyglądać jemu przedewszystkiem i to bardzo badawczo; kiedy się pan Kiercz spotkał z jego wzrokiem, pomyślał błyskawicznie, że jeszcze jest czas, aby uciec, strach równocześnie przykuł go do ziemi.

— Co to jest? — zapytał jubiler.

— Perły... trzy perły... bardzo piękne...

— Proszę pokazać.

Staruszek wziął je w palce, podszedł do światła i spojrzał. Z pereł przeniósł wzrok na Kiercza, potem znów zaczął badać klejnoty. Kierczowi oddech zaparło w piersi, drżeć począł na całem ciele i czekał, wodząc oczyma za rękami jubilera, który nagle poczerwieniał, zawinął szybko perły w bibułkę i, oddając je Kierczowi, rzekł mu podniesionym głosem:

— Idź pan z tem natychmiast, zanim będę miał czas zawołać policjanta!

— Jezus, Marja! — krzyknął Kiercz zduszonym głosem i jednym jelenim susem był za drzwiami.

Pot mu wyszedł na czoło, strach gonił go po ulicach, jak ogar; wskoczył do automobilu i kazał się wieźć na drugi koniec Paryża, oglądając się od czasu do czasu, czy go kto nie tropi.