Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/42

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 36 —

dnością. Do domu nikogo nie wpuszczał, opatrzone srogim łańcuchem drzwi uchylał tylko tyle, aby przez nie mógł odbierać przynoszone mu do domu pożywienie. Zapomniał o całym świecie, jak też i o nim wszyscy zapomnieli, jakby umarł. Miał zresztą sam to wrażenie, że jest w grobie, nadzieja jednakże zmartwychpowstania w chwale i bogactwie, trzymała go przy życiu.

Minął wreszcie rok cały tych męczarni.

Pan Kiercz począł rozmyślać nad urzeczywistnieniem planów. Stało się tedy pewnego dnia, że się pan Kiercz spakował, w przeciągu paru godzin sprzedał wszystko żydkom za psie pieniądze, przeżegnał się i pojechał do Paryża. Znał z cenników na pamięć wszystkie firmy jubilerskie; całymi dniami chodził po ulicy Royal i po de la Paix i przystawał przed każdem wystawowem oknem, ostrożnie zaglądając do środka.

Aż jednego dnia zwiódł z jedwabnego sznurka trzy najmniejsze perły, poszedł do kościoła i długo, a żarliwie się modlił. Potem pewnie, niesłychanie pewnie, śmiertelnym wysiłkiem woli zmóglszy śmiertelną trwogę, wszedł do sklepu największego paryskiego jubilera.

— Czem panu mogę służyć?

Kiercz zachwiał się na nogach, równocześnie spokojnie wyjmował różowe, śliczne perełki, owinięte w jedwabistą bibułkę.