Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/41

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 35 —

niło go w drewno, to też w istocie zasnął w tejże samej chwili. Spał snem kamiennym, a jednak około północy zerwał się nagle, zapalił świecę i znów wywracał łóżko, badając, czy perły są na swojem miejscu. Rozumiał doskonale, że postępuje jak warjat, ale nie mógł inaczej.

Za to we dnie rozmyślał głęboko: rozważał, co należy uczynić, aby perły sprzedać bez katastrofy, obliczał majątek i układał plany. Na pierwszym była naturalnie Ameryka, gdzie spędzi resztę życia w dostatku i w rozkoszach, które mu nagrodzą obecne udręczenia. Trzeba było jednakże czekać na to jeszcze bardzo długo. Jeszcze od czasu do czasu, jak ostatnie krople po burzy ukazywały się w pismach notatki, donoszące, że po słynnych perłach baronowej Gutta-Perchi wszelki ślad zaginął. Zapewnie wszyscy jubilerzy świata powiadomieni byli o zgubie, czuwała zapewnie policja całej ziemi. Właściwie jednak to pan Kiercz miał w całej swojej udręce poczucie pewnej dumy. „Wszyscy jubilerzy świata i policja całej ziemi“, — a tu on jeden ze swoim skarbem, bezpieczny i mądry.

Jednego tylko nie zauważył, tego mianowicie, że zupełnie zapomniał się śmiać. Kiedy spojrzał w lustro, widział twarz śmiertelnie wylękłą, zapadłe, opętane gorączką oczy i żółtą skórę. Ręce mu drżały nieznośnie, chodził nawet z tru-