Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/29

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 23 —

nie zbudzić żony, która gotowa się zdumieć dziwnem jego zachowaniem, na które już przed tem patrzyła dość podejrzliwie. A zmęczenie teraz dopiero rozparło się w nim leniwie, ołowiane powieki zapadały się same, ciężko, jak wieko u skrzyni.

Rozpacz... rozpacz... rozpacz...

Pan Kiercz słyszał północ, słyszał pierwszą i drugą i trzecią godzinę. Zmęczenie zaczęło go boleć, ale przecież nie usnął. Zbierało mu się właściwie na płacz, tak się czuł biednym i pokrzywdzonym, a przy tem wszystkiem niesłychanie bezradnym. Zaś w bucie prawej nogi spał sobie spokojnym, beztroskim, zimnym snem — miljon.

Umęczony mózg szczęśliwego przez całe życie pana Kiercza rozważał. Zrozumiał pan Paweł, że dotąd ze swym dochodzikiem był nędzarzem i pojął, że był właściwie bardzo nieszczęśliwym. Kto on był? Co był wart? Co mógł zdziałać? Nic. A kimżeż jest teraz Paweł Kiercz? „Nazywam się miljon,“ — szepnął sam sobie w zachwycie i nie zauważył, że go chłód nocny, a równocześnie i gorączka, trzęsą niemiłosiernie. Rozmyślał dalej, że kiedy sprawa zguby, która jutro zapewne poruszy całą Warszawę, ucichnie za rok, czy dwa, sprzeda perły w jakiś sposób, który później obmyśli, da