Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/24

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 18 —

do domu, rozsądek zaś ułapił go za połę surduta i szeptał:

— Powoli, powoli... Mógłby się kto słusznie zastanowić, dlaczego się pan dziś śpieszy, kiedy pan całe życie chodził z powagą i dostojnie?... Dorożką jechać nie można! Nie daj Boże ślad jakiś, albo podejrzenie na pana, można dowiedzieć się od dorożkarza, skąd pan jechał... Na dorożce jest przecież numer, panie Kiercz!

Szedł więc pan Paweł spokojnie nad podziw, chociaż dusza jego była już w domu i przypatrywała się perłom. Wszedł w uczęszczane ulice, gdzie poczał spotykać znajomych; nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, sądził jednakże, że musi zapewne być cokolwiek blady, co może zastanowić niejednego. Ukradkiem więc przejrzał się w lustrzanych szybach wystawowych, kiedy nagle drgnął: ujrzał w szybie swoją sylwetę, całą obwieszoną sznurami pereł i dyademami z brylantów, przystanął, był bowiem przed wielkim sklepem jubilerskim. Czuł, że blednie, więc przyśpieszył kroku i począł przechodzić wciąż z jednej strony ulicy na drugą, bardzo sprytnie i pomysłowo.

A ze środka słychać było najwyraźniej:

— Panie Kiercz, jesteś pan bardzo bogaty...