Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/237

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 231 —

Po chwili zaś miał dłuższą ze Szczygłem konferencję.

— Szczygieł, przyjacielu, — mówił, wskazując na lekarstwa, to ja to mam wszystko wlać do wnętrza?

— Wszystko!

— I potem będę zdrów?

— Będziesz, bracie.

— A jak to się pije?

— Łyżeczkę, co godzina.

— To głupio!

— Czemu głupio?

— Po co tak kropelkami? Ja jestem odważny... Ja to mogę wychlać wszystko odrazu, bo szkoda czasu.

— To nie wino!

— Wszystko jedno, ja wypiję!

— Nie dam! — rzekł groźnie Szczygieł.

Chrząszcz spojrzał na niego z litością.

— I to się nazywa przyjaciel... Jutro się wyprowadzam!

Lecz się biedaczysko nie wyprowadził. Każdy następny dzień był gorszy. Na nic były lekarstwa, na nic ojcowskie starania przezacnego staruszka, na nic przechodzące pojęcie starania Eustachego, — wszystko było zapóźno. Szymon marniał z każdym dniem i przez jakie dwa tygodnie od tego czasu słuchaliśmy z trwogą coraz