Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/23

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 17 —


Pan Kiercz zaś był człowiekiem inteligentnym, tem też mu łatwiej przyszło wesprzeć rozsądkiem przyrodzone każdemu człowiekowi, a zazwyczaj drzemiące w nim zdolności. On tylko wykonywał automatycznie to, co mu od tej chwili poczał podszeptywać złodziejski instynkt. Instynkt zaś miał do niego długą i roztropną mowę:

— Panie Kiercz, — mówiło mu coś do środka, — jesteś w tej chwili człowiekiem bogatym. Moje uszanowanie panu, panie Kiercz, niech pan przyjmie moje serdeczne powinszowania. Ale przedewszystkiem żadnych wzruszeń i niech pan zrobi wesołą twarz!...

Pan Kiercz otarł ręką spocone czoło i mimowoli się uśmiechnął; zawrócił w jakąś boczną aleję i szedł przed siebie, najdziwaczniej kołując. Spotykanych ludzi widział jak przez mgłę, od czasu do czasu zaś wkładał rękę do kieszeni i z jakąś nabożną trwogą dotykał pereł, które się zwinęły w kłębek, jak wąż i jak wąż były zimne.

Ile razy pan Kiercz poczuł ten dziwny, cudowny chłód, tyle razy drgnął, serce poczynało w nim bić żywiej, a rozsądek pracować poczynał w nim usilnie. Pan Kiercz chciał gonić przed siebie, wskoczyć do pierwszej spotkanej dorożki i jechać na gwałt