Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/227

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 221 —

sobie człowiek równo tyle robił z całego świata, co z dziurawego buta, do którego nie ma pary, — złudzenie jednak znikło natychmiast, ile razy spojrzeliśmy na twarz Chrząszcza.

Ten człowiek musiał być bardzo chory i dokazuje jakichś cudów z mocną swoją wolą, że nie upada z krzesła, tylko się trzyma na niem, jakgdyby nic. Ale i do tego wysiłku przestał być zdolnym po chwili, kiedy dał sobą powodować, jak dzieckiem: odebraliśmy mu przeklętą fajkę, z którą się nie rozłączał, poczem rozbierać poczęliśmy go do snu, on zaś, choć nie tak dawno groził, że za nic na świecie nie pozostanie i że musi wrócić do siebie, — patrzył tylko na nas z wdzięcznością i słowa nie rzekł przeciw temu.

Szczygieł mógłby być najznakomitszą siostrą miłosierdzia w najznakomitszym szpitalu. Jak on cudownie umiał chodzić koło Chrząszcza! Ten długi człowiek, który zdawało się, ma za wiele rąk i za wiele nóg, bo mu się to wszystko wciąż plątało, tak, że sobie z tem rady dać nie umiał, ten człowiek, który czasem zapominał, gdzie mieszka, a nigdy jeszcze w życiu podczas deszczu nie otworzył trzymanego w ręku parasola, — krzątał się cicho, na palcach, zręcznie i sprawnie, przysposobił łóżko, przygotował wszystko, potem ułożył Chrząszcza o snu lekko i miękko. Zacny Szczygieł!