Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/226

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 220 —


— Szczygieł, — rzekł, — ty musisz być bardzo bogaty...

— Mam dobra na Ukrainie, — odrzekł z powagą Eustachy.

— Jeszcześmy tam nie byli, — dodałem, — administrują jednak dobrze.

Ze zgrozą jednak patrzyliśmy, że mimo niesłychanej wystawności uczty, Chrząszcz nie mógł jeść; wygłodzony był biedaczyna nieco ponad normę. Coś tam przełknął z trudem i wypił kieliszek wina. Nagle, zauważywszy naszą wstrzemięźliwość, powiada:

— Czemuż wy nie pijecie?

Szczygieł poczerwieniał i odrzecze:

— Doktór mi zakazał...

— Ja uczyniłem ślub, — szepnąłem.

Chrząszcz spojrzał na nas uważnie i uśmiechnął się smutno; we wszystko mógł uwierzyć, tylko nie w to, aby Szczygieł gadał z doktorami, dla których czuł żywiołową pogardę, albo żebym ja czynił śluby. Widział, że wino jest tylko dla niego i że złodziej nie strzeże tak złodzieja, jak myśmy się obaj strzegli ze Szczygłem, aby się jeden nie wyłamał z poleceń lekarza, drugi zaś ze zobowiązań wobec kościoła. Mimo to jednakże zaczęliśmy ze Szczygłem dokazywać, jak dzieci, byle Szymona rozbawić; zdawało się nam przez chwilę, że wróciły dawne dobre czasy, kiedy to