Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/219

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 213 —


— Szymek! — rzekłem, — toś ty naprawdę nie jadł przez trzy dni? Jeśliś nie chciał do Szczygła, to czemuś nie przyszedł do mnie?

— A ty sam wiele razy jadłeś przez ten czas?

Nie mogłem na to odpowiedzieć zbyt dokładnie, to też zamilkliśmy na dłuższą chwilę, poczem starałem się łagodnie poprzeć gwałtowne wywody Szczygła. Powiadam więc:

— Wiesz, Szymonie, posłuchaj ty Szczygła... Po co będziesz marniał na tej swojej pustelni? Ja się tu także sprowadzę i będzie nam dobrze, jak dawniej i wesoło będzie, jak dawniej.

— Wesoło nie będzie...

— Będzie! słowo daję, że będzie! A cóż to, starcy jesteśmy, czy co? Zobaczysz, że odżyjesz. He, he! Szymonie, pamiętasz nasz bal?

— Pamiętam...

— Zrobimy teraz nowy, tylko wspanialszy, Szczygieł się od dwóch lat dopomina...

Mówiłem z Chrząszczem, jak z dzieckiem, któremu się obiecuje nowego drewnianego konika, aby płakać przestało. On mi jednak odpowiada wciąż dziwnym głosem i smutno:

— Bal będzie, ale beze mnie...

— Jak może być bez ciebie?

— Będzie stypa...

Zaśmiałem się, ale tak jakoś dziwnie, że mi się samemu uczyniło strasznie po tym śmiechu.