Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/217

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 211 —

zrobił? Chrząszcz! Ot, tom się doczekał. Medal dostałem... Bogdaj ich paraliż z tym medalem. Szymon, czemuś nie przyszedł, czemuś nie powiedział!?

— Nie śmiałem, — szepnął Chrząszcz ostatkiem głosu.

— Nie śmiałeś? — krzyczał już Eustachy, — nie śmiałeś? Może ci mój sekretarz powiedział, że nie przyjmuję? Nie śmiałeś? Słuchaj, on nie śmiał!

— Ty już dla mnie tyle...

— Co ja dla ciebie? Bredzisz, czy co? To ja mam jeść, kiedyś ty nie jadł?... Toż ja się dziwię, żem się nie udławił, kiedym jadł. Och, Szymek, Szymek!

Dyszał ciężko Eustachy Szczygieł, wzruszony do szpiku kości; wzruszyło go i to także, że wygłosił nieprawdopodobnie długą mowę, z której pojedyncze słowa, użyte z rozumną oszczędnością, byłyby mu wystarczyły na jakie trzy lata do utrzymywania stosunków z ludźmi. Oparł się o ścianę i patrzył to na Chrząszcza, to na mnie, z czoła zaś lał mu się pot; widocznie ważył coś w duszy, bo się nagle poderwał, przystąpił do mnie i spojrzawszy mi w oczy, rzekł cicho:

— Ja wychodzę...

— Dobrze! Jego mam nie wypuścić?