Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/213

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 207 —

wściekła, już bardzo późna, która w bezrozumnej irytacji i w szale niszczenia, wszystko mieszała z błotem jak zła jędza, która sama nie piękna, ciska w błoto resztki dobrej sławy minionej wiosny: złote liście, z zawiści i z zazdrości, że ktoś pięknym jest na świecie.

Kaszel męczył Chrząszcza tak bardzo, że bladł, jak trup, a na czoło wychodził mu pot zimny, jadowity, złowrogi. Teraz właśnie zbladł tak śmiertelnie i zachwiał się na nogach.

— Usiądź, Szymuś! — rzekł cicho Szczygieł.

Chrząszcz usiadł i patrzył na nas przerażonym wzrokiem. Bał się, biedaczysko, abyśmy przypadkiem nie dostrzegli, że pluje krwią. O, biedaku najdroższy!

Zaczął mówić z trudem.

— Ja jestem zdrów... sami przecież widzicie,... bardzo zdrów... I spieszę się, bo mam robotę w domu.

— Przy lampie nie będziesz malował, — rzekłem.

— Nie znasz się na tem, właśnie, że będę. Prawda, Szczygieł, że można malować przy lampie?

Szczygieł nic nie odpowiedział, tylko spojrzał na mnie porozumiewawczo. Potem z energją, jakiej nie można się było w nim spodziewać, przy-