Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/207

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 201 —

chciał, sam zarabiał mało. Malował wprawdzie wiele, lecz ani tego nie sprzedawał, ani nawet nie chciał pokazywać. W jednym rogu jego pracowni leżały całe stosy obrazów, których nikt prócz niego nie oglądał, ani też nikt oglądać nie chciał, wiedząc, że jeśli Chrząszcz sam ich nie pokazał, coś pewnie w tem ma, aby ich nikt nie widział.

Dwa lata minęły od tej strasznej nocy, kiedy to Szymon chciał się rewolwerem podpisać pod ostatnim ze swoich obrazów i zdawałoby się, że to dość czasu, aby się wszystko w nim zabliźniło: serce, dusza, no i to płuco nieszczęsne. Gdzież tam! Serce i dusza to jego rzecz i myśleliśmy, że Chrząszcz, mocny chłop, zdrowe chamisko, da sobie z tem rady sam, bez naszej pomocy, że jednej jakiejś nocy, kiedy będzie miał trochę wolnego czasu, pogada z nimi na osobności w cztery oczy i rano wstanie wesoły i gwiźnie na wszystko, wesoło jak lokomotywa, która jedzie do Włoch. O Chrząszczowe ciało postanowiliśmy się jednakże troszczyć, wiedząc, że on się o nie nie zatroszczy. Co było w naszej mocy, to się uczyniło. Ja przychodziłem od czasu do czasu do Chrząszcza i opowiadając mu wesoło o tem, jak jedna znajoma aktorka, poczuwszy się w błogosławionym stanie, rozpisała listy do wszystkich znajomych z zapytaniem, kto właściwie poczuwa się do obowiązku przyjęcia na siebie winy ojco-