Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/193

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 187 —

zdjęty szacunkiem, podał mu serdecznie całą już rękę i uścisnął.

Przy drzwiach lokaj podawał Szczygłowi kapelusz, który trzymał ostrożnie w końcach palców, gdyż taki fagas sądzi wszystko po pozorach; Eustachy wziął kapelusz z godnością, potem począł szukać po kieszeniach, ponieważ jednak wielkie sumy miał złożone w Banku Angielskim, drobnych zaś z zasady przy sobie nie nosił, powiedział więc z książęcą godnością:

— Drugim razem!

Teraz opowiadał grobowym głosem w straszliwie krótkich zdaniach, że ten wysoki dygnitarz tak był zdumiony i oczarowany jego inteligencją, że go chciał koniecznie przedstawić swojej córce, dla której szukał męża, że mu zaproponował mówienie sobie „ty“, że się chciał z nim pomieniać na zegarki na świadectwo przyjaźni i że odprowadzając go ze schodów, powiedział głośno, tak, że wszyscy lokaje to słyszeli i mogą zaświadczyć: „Szczygieł, przyjacielu kochany, czemu ja nie jestem tobą, — byłbym szczęśliwy i wielki!“

Towarzystwo ryczało ze śmiechu, Szczygieł zaś ani drgnął.

Poznaliśmy się na tem zebraniu z dziwnym człowiekiem, który miał gębę z gutaperki, oczy zupełnie zblakłe, tak, że aż białe i przejmujący