Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/184

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 178 —

udać. To były plany na przyszłość, na razie myśleliśmy, co zrobić, aby biednego Szymona wyprowadzić z tego stanu odrętwienia, w który się pogrążył.

— Ja go spróbuję rozweselić! — rzekł, straszliwie marnując słowa, Eustachy.

Tegom się najbardziej bał; Szczygieł jest dobry do rozweselenia zdechłych koni, ale nie człowieka, który mógłby się naprawdę jeszcze zaśmiać. Próbował to jednak uczynić swoją własną metodą, to znaczy siadał przy Chrząszczu i siedział; potrafił tak siedzieć ze dwie godziny i nie przemówili do siebie słowa, wobec czego sytuacja stanowczo się zmieniła na lepsze, bo zamiast jednego melancholika przy oknie, siedziało ich teraz dwóch. Nie długo to jednak trwało. Jednego razu Chrząszcz wyszedł wieczorem i późno wrócił.

— Już się ruszył, — rzekłem do Szczygła, — to dobrze...

— Źle! — odpowiedział malarz.

— Czemu źle?

— Nie wiem.

Tak się wyćwiczyłem w anielskiej cierpliwości w rozmowie z tym wielbłądem, żem już nie reagował na jego kabalistyczne gdakanie.

Chrząszcz wrócił późno w nocy i musiał się zachowywać bardzo cicho, bośmy ledwie coś nie-