Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/181

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 175 —


— Szczygieł, co myślisz o tem wszystkiem?

— Cholera! — zaklął malarz, czem wyraził jasno wszystko, co o tem myśli.

Na drugi dzień Szczygieł wziął pod pachę jakiś obraz i poszedł widocznie na żydy, bo długo nie wracał, wrócił zaś wprawdzie bez obrazu, ale z żelaznem łóżkiem, które jakiś niewolnik żydowski przydźwigał na plecach. Nie powiedział ani słowa, lecz rozkłada to madejowe łoże w jednym kącie.

Myślę sobie: jeśli i ten się ożeni, gdzie ja się biedak podzieję? Pytam więc smutno:

— Kto na tem będzie spał?

— Chrząszcz! — odpowiada mi malarz.

— Czyś oszalał?

— Nie!

— Chrząszcz ma swój dom.

— Przyjdzie! — mówi Szczygieł.

O, tak! przyszedł. Jednej nocy, gdy deszcz siekł, ozwało się pukanie do drzwi. Po chwili wszedł Szymon, taki, jakby z grobu wstał. Nie powiedział nic, myśmy także nic nie mówili, Szczygieł tylko podszedł do przygotowanego łóżka i złożył na niem swoją własną poduszkę; Szymon patrząc na to wszystko, miał łzy w oczach, mnie zaś chciało się wyć z bólu.

O, jaka to była straszna, straszna noc. Każdy z nas czuł, że żaden nie śpi, każdy zaś udawał, że