Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/169

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 163 —

objaśniał za pomocą kilkunastu zapałek, z których układał na stole rozmaite zawikłane figury; były też damy, bardzo nawet przyjemne, dwie uczenice szkoły dramatycznej i jedna malarka, które mówiły sobie „wy“, paliły papierosy i rozprawiały na temat, czy kobieta ma prawo zamordować swoje, nieprawym sposobem zrodzone dziecko. Bardzo, jednem słowem, było przyjemnie i czas zbiegł do pierwszej w nocy. Dam nie trzeba było odprowadzać, bo wszystkie trzy zostały na noc u Szczygła, więc się powlokłem do domu, gdzie ku memu niesłychanemu zdumieniu nie znalazłem wcale Szymona.

Wrócił dopiero około czwartej i położył się spać po ciemku. Przypuszczałem, że się włóczył po ulicy pod oknami Andziulki, nie chciałem go jednak pytać o nic, tembardziej, że Szymon wcale nie był w tym czasie rozmowny. Zostawiłem go więc samego, tembardziej, że niewiadomo było dokładnie, kiedy Andziulka przyjdzie pozować, a prosiła, żeby nikogo z przyjaciół Szymona nie było.

Dzień tak mijał za dniem, a każdy był coraz dziwniejszy. Chrząszcz był stanowczo w nienormalnym stanie, co jednak dziwniejszego to, że mimo posiedzeń, często trzygodzinnych, portret zupełnie nie postępował. Co to jest u licha? Wykombinowałem, że się biedactwo dziewczyna roz-