Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/168

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 162 —

przyjacielu najsłodszy! Niech ci dobry Pan Bóg, jedyny artystycznego cechu opiekun, da wszystko najlepsze!... Nie znam lepszego serca niż twoje, oby cię nigdy nie zabolało!... Nabiedowałeś się, chłopie serdeczny, marzłeś i nie jadłeś, a nikomu najdrobniejszej nie uczyniłeś w życiu krzywdy, — niechże jej i tobie nikt nie uczyni. Droższa mi jest twoja słodka przyjaźń nade wszystko, ale to trudno... Chce cię Pan Bóg nagrodzić kochaną kobietą, bo się zawstydził, że cię prześladował tak długo, to ją bierz. Ja tam jakoś z Eustachym Szczygłem się rozgadam i będziemy dalej jedli suchy chleb, okraszony śmiechem i radością. Ej, Szymku złoty! Przyszło i na ciebie, może i na mnie przyjdzie.

Zrobiło mi się jakoś nijako koło serca i wilgoć poczułem w oczach. Co to za idjotyczne stworzenie człowiek! Jak Pana Boga kocham, serdecznie idjotyczne! Niby nic świętego, niby pluje na wszystko, niby wszystko w śmiech obróci, aż tu ni stąd ni zowąd, w oczach mu się coś zakręci i wszystko djabli wzięli: brawurę, wesołość, cynizm i inne takie rzeczy.

Zły sam na siebie poszedłem na cały wieczór do Szczygła, pomilczeć z nim parę godzin o rzeczach wiecznych; znalazłem tam całe zgromadzenie, wśród którego rej wodził jakiś filozof od siedmiu złodziei, który swój system filozoficzny