Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/166

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 160 —


— Matkę? — rzekł Chrząszcz gorzko — o, gdybym ci mógł wszystko powiedzieć?!

— Czemu nie możesz?

Czułem, że zacny Szymon bardzo nawet chce mi to powiedzieć, ale związany jest „straszliwą tajemnicą“. Podrapał się po głowie i rzecze:

— Dasz mi słowo, że nikomu tego nie powtórzysz?

— Zbrodnia we familji, — pomyślałem, rzekłem jednak ze śmiertelną powagą: — Przysięgam ci.

— Otóż, — mówił Szymon szeptem, jakby się bał, żeby go kto nie podsłuchał, — Andziulka cierpi bardzo właśnie z powodu matki... Sama mi to powiedziała... Każde słowo było oblane łzą; powiedziała mi: „matka moja dusi we mnie każdy poryw, ściąga mnie ku ziemi, a we mnie dusza się rwie do lotu w gwiazdy! odrodziłam się od mojej rodziny, — jestem ptakiem w klatce! Czemu się nie znajdzie nikt, co mnie z tego wszystkiego nie wyrwie i uniesie! O, czemu się taki nie znajdzie!“

— Tak ci powiedziała?

— I to i inne jeszcze. Boże drogi, jak to biedactwo cierpi, jak bardzo cierpi!...

Nie poznawałem Chrząszcza; z niedźwiedzia, który w tym zimowym czasie powinien ssać własne łapy, uczynił się liryk pierwszej klasy;