Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/159

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 153 —

do czasu, ni stąd, ni zow ąd tupał o podłogę nogami.

Mnie właściwie cala ta sprawa zasmuciła; czułem, że Chrząszcz, poczciwy chłop, z sercem szczerem i złotem, wpadł głową w dół w przepaść. Biedak tyle tylko miał dotąd do czynienia z kobietami, że go która czasem w nocy zaczepiła na rogu ulicy a on jej odpowiadał wesoło: „odejdź panna, bo się śpieszę na nabożeństwo“ — teraz zaś spotkał się oko w oko z kobietą białą, jak śnieg, jasną, jak poranek i piękną, jak życie samo. Nic dziwnego też, że się zakochał, jak student. Przez cały następny dzień chodził, jak z krzyża zdjęty, co jest niewątpliwą oznaką gorącej miłości, natura bowiem, poczciwa matka ludzi, zawsze ostrzega naprzód i w ten sposób chce człowieka ustrzedz przed miłością, że mu z samego już początku demonstruje, jak będzie wyglądał potem, jeśli uczciwej nie usłucha przestrogi. Biedny Szymon! Przez cały zmrok siedział w ciemności przy oknie i patrzył w przestrzeń, do późnej nocy zaś miałem z nim kłopot, bo nakrywszy się wszystkiem, czem tylko można się nakryć, palił jednego papierosa po drugim i gadał. Nie gadał jednakże po ludzku, lecz jakimiś aforyzmami, które z pewnością zostały wyjęte z podręcznika dla początkujących warjatów.