Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/155

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 149 —

panienką i gdyby mi Chrząszcz zaproponował pozowanie, raczej bym umarł ze strachu, spojrzawszy tylko na tego zacnego malarza, który więcej podobny był do jaskiniowego niedźwiedzia, niż do Rafaela, niż bym mu się dał malować.

Andziulka — (o aniołach nie mówi się „panna“, niech mi tedy będzie wolno tak cię nazywać, Andziulko!) — spojrzała na Chrząszcza i patrzyła na niego dłuższą chwilę, podczas której wszystko w nim zamarło.

— Dobrze! — rzekła — ale i ja mam warunek...

— Jaki, jaki? — rzęził Szymon.

— Że... że... tylko twarz!

— Naturalnie! — huknęła mama, jak stary klawikord za pociśnięciem pedału.

Chrząszcz mrugał przez chwilę oczyma, jak człowiek, który nie odrazu może zrozumieć, o co rzecz idzie, pojąwszy zaś wreszcie, że w ten sposób może mówić tylko dziecko, że takie warunki, tyczące się portretu, stawiać może najczystsza dusza, chciał jej w pierwszej chwili upaść do nóg, co to biedactwo kochane musiało zauważyć, bo się cofnęło o krok i nakryło oczy rzęsami; nie mogła jednak nie zauważyć, że Chrząszcz na jej temat zwarjował i że mu potrzeba było ostatecz-