Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/150

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 144 —


Zachwyty nasze przerwało głuche dudnienie, wychodzące z gardła starej matrony. Znalazła ona wreszcie w swoim brie à bracu to, czego szukała, bo podając Chrząszczowi gabinetową fotografję, rzekła:

— Z tem przyszłam do pana, to pana zainteresuje.

Ja wyciągnąłem ciekawie szyję, Chrząszcz zaś wziął fotografję ostrożnie w ręce, długo się jej przypatrywał i gwałtownie pochmurniał.

— Kto to jest? — zapytał wreszcie.

— Właśnie on, nieszczęśliwy nieboszczyk.

Podszedłem, zainteresowany mocno poprzednią opowieścią, chcąc ujrzeć bohatera, jakich już mało jest dzisiaj na sparszywiałym, gnuśnym świecie, niezdolnym do mądrych szaleństw. Z fotografji spojrzał na mnie człowiek, nie człowiek, byk, nie byk, ale coś między tem pośredniego; morda pierwszej klasy, opasła i obrzękła, która — zdawało się — ryknie za chwilę zadowolonym rykiem wściekłego buhaja; gentelman na fotografji przybrany był w długi tużurek, z ogromną wiązką kwiatu pomarańczowego w klapie, krawat miał biały z ogromnym długim koralem w środku, na brzuchu łańcuch, pewnie złoty i taki, którym by można uwiązywać krowy u żłobu, na prawej ręce, wdzięcznie opartej o poręcz fotela, miał na każdym palcu po trzy pier-