Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/144

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 138 —

nadgniłego parowca, który wozi śledzie. Porównanie jest nieco skombinowanie, tak jednak było. Glos ten dudnił na temat:

— Sławny pan jest malarz, o, bardzo sławny. Ja może byłabym tego nie wiedziała, bo gdzie mnie do obrazów, ale Andziulka dopiero oczy mi otworzyła. Pokazywała mi pańskie obrazy na wystawie i mówi: „patrz, mamusiu, to jest geniusz!“ Mógłby pan jednak co zrobić, aby takich wysokich wstępów nie brali za wejście.

— Jutro zaraz powiem! — mówi Chrząszcz groźnie i wygraża kułakiem za okno.

— Ale już potem, widzi pan, nie żałowałam, gdym zobaczyła pańskie obrazy...

— Kicze, pani dobrodziejko, — mówi Szymon.

— Jak pan mówi? he?

— Kicze, to znaczy obrazy, dobre dla zdechłego psa na pogrzeb.

Daję w tej chwili Chrząszczowi znaki, że jest typowym kretynem, dobrym do towarzystwa w kryminale, co Szymon sam spostrzega i zarumieniwszy się, mówi do panny Andzi:

— Bardzo przepraszam, ale ja nie umiem mówić. Niech się pani nie gniewa.

Śliczne stworzenie spojrzało na niego, jak ptak i szepce:

— Niech Pan Bóg broni! Pan ślicznie mówi.