Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/14

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 8 —

dlatego, żeby z wielkiem, serdecznem politowaniem spojrzeć na nieszczęśliwych i — naodwrót. Idzie po to, aby promienieć szczęściem, popatrzeć na kwiaty i na wyzłoconą w słońcu wodę i dlatego także, że mu jest zupełnie wszystko jedno, którędy się wałęsa ze swojem szczęściem, które nosi w sercu, podobnie jak to czyni człowiek, który nie miał szczęścia w życiu. Temu też wszystko jedno, kędy się wlecze ze swoją beznadziejnością i wszystko mu jest jedno, czy patrzy na kwiaty, czy na krzesła w domu; idzie też po to między ludzi, żeby czasem spojrzeć z uzasadnioną wściekłością na jakąś promieniejącą fizjonomję. Na przechadzkę nie chodzą tylko ludzie niezdecydowani, to jest tacy, którzy czekają albo na ostatnie szczęśliwe słowo (wygrana na loterji, apopleksja wuja, rentowna katastrofa kolejowa), albo na ostatnie uderzenie losu. Wyliczanie różnorodności form nieszczęsnych zawiodłoby nas zbyt daleko.

Pan Paweł zasię był to człowiek wybitnie szczęśliwy, co było widocznem z każdego nawet jego ruchu; szedł sobie powoli, wywijając laską, drugą rękę ukrywszy nonszalancko w kieszeni, w której pobrzękiwał do taktu srebrną monetą. Pogwizdywał od czasu do szasu, strzelając dookoła roześmianemi oczyma, gdyby się zaś, zwyczajem nimf i faunów przejrzał był w tej