Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/135

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 129 —

czasem tupanie gwałtowne nóg Chrząszcza, który jakby walczył z obrazem i ciskał się to wprzód, to w tył, jak szermierz z długim pendzlem w ręku.

W tej chwili ktoś zapukał nieśmiało. Chrząszcz, rozumiejąc, że to Szczygieł przychodzi z wizytą, krzyknął, nie odstępując od stalug:

— Nie pukaj ścierwo jedno, tylko właź do salonu!

Drzwi, nigdy nie zamknięte na klucz, otworzyły się cichutko i we drzwiach, z których buchnęła zimna chmura, ukazały się dwie czarne niewieście postacie.

Spojrzał Chrząszcz, spojrzałem ja i zdumienie odebrało nam mowę. Miałem tyle tylko przytomności, że cisnąłem mimochodem na Chrząszcza spojrzenie, od którego zapewnie siniec mu pozostał na gębie. Szymon się zarumienił, opuścił paletę i począł się cofać, chcąc się widocznie schować za mnie. Obie panie podeszły bliżej.

Jedna była stara i to mocno, z dyluwialnej epoki, z gębą, około której mniej chodził Stwórca, więcej za to taki rękodzielnik, co to wyprawia skórę na pergamin i rękawiczki. W srogiej była żałobie, to też twarz jej, przypominająca wątrobę, nie twarz, miała przez kontrasty żółtość na sobie tem wybitniejszą. Faktem jest, że w każdej