Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/132

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 126 —

sił. Ale Szczygieł był dobry chłop i zaczął malować mój portret, który był znakomity po za tą drobnostką, że rozradowana zazwyczaj moja twarz, przybrała na tym portrecie wyraz trupa, który wyje z nudów, którego nie chcą przyjąć ani w niebie, ani w piekle, najnieszczęśliwszego trupa, jakiego kiedykolwiek w życiu widziałem. Chrząszcz, który się byłe czego nie bał, nie chciał spać w pokoju, w którym wisiał ten portret. Szczygieł jednak był zadowolonym i mówiąc przez trzy tygodnie, wypowiedział wreszcie, że tak znacząco uśmiechniętej twarzy nie namalował w życiu swojem i że mnie to zawdzięcza, gdyż ja bardzo rozweselająco na niego działam.

Szczygieł też był nędzarz pierwszej klasy i do tego miał podobno kochankę, do której w życiu słowa nie powiedział. Wesoły człowiek co? Wesoły, jak szczygieł.

Zima przychodziła już mocna, mróz się do nas sprowadził i nie mając niczego lepszego do roboty, liczył nam palce u rąk, tak, że się ich nie czuło. Czasem zacny Szczygieł przyniósł nam w podarunku wyrwaną z jakiegoś parkanu deskę na paliwo, czasem Chrząszcz, który był mocny, przydźwigał jakąś pakę. Myć się było dość trudno, bo rano w miednicy zamiast wody była ślizgawka, a szron się lśnił na ścianach naszego salonu, jak w stalaktytowej grocie. Dość ciężko