Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/127

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 121 —

weszła na bal (jak mogła wejść przez pomyłkę — goła?) zgwałcono, że policja wynosiła pijane kobiety i wrzucała do rowów przydrożnych, żeśmy o północy spalili na środku sali Pismo święte, że jedna lafirynda za cały strój miała tylko szkaplerz, że na bal wciągnięto jakąś staruszkę, która miała osiemdziesiąt sześć lat i że upiwszy ją, kazaliśmy jej jeździć na miotle dookoła sali dwanaście razy, tak, że sędziwa ta i nieszczęsna kobieta umarła w trzy godziny potem na atak sercowy, żeśmy pili spirytus, przedtem go zapaliwszy i że smród był w sali taki, że komisarz policji, który przyszedł zaaresztować całe towarzytwo, — zemdlał. Powtarzam tylko najniewinniejsze z potwarzy, reszta bowiem jest nie do powtórzenia.

Chodziliśmy, jednem słowem, w sławie jako w słońcu i wszystkie kucharki z ospowatymi pyskami pokazywały nas sobie palcami na ulicy. Miała nawet pójść do biskupa deputacja kobiet, należących do towarzystwa świętej Apolonji, patronki od bólu zębów, ale zacny biskup, który oby został kardynałem, zapowiedział, że całą deputację każe zrzucić ze schodów. W żadnym jednak uczciwym domu nie mogliśmy się pokazać, co nam przyszło bez trudności, bo jak długo żyjemy, nie byliśmy nigdy w żadnym uczciwym domu; bądź co bądź jednakże bal nasz nie