Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/120

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 114 —

kiego modelki omijały go, jak pijak studnię, gdyż każda miała z nim dziecko. Dziwni ludzie!

Na bal rzeźbiarze są w sam raz, jako goście niezmiernie pożyteczni; dobre te chłopy tańczą z takim zapałem, że aż drzazgi lecą z podłogi, a dom chwieje się w fundamentach; nie upije się taki, choćby wypił morze, bo łeb ma z granitu i zawsze można go użyć do wyrzucania gości lekkich i lekkomyślnych, co rzeźbiarz czyni z gracją i wytwornie, tak, że nieszczęsnemu temu człowiekowi połamie ze sześć żeber. To też zaprosiliśmy na bal rzeźbiarzy cały tuzin, wśród nich bowiem mieliśmy najwięcej przyjaciół.

Bal się odbył w sobotę, zaczął się o godzinie dwunastej w nocy i trwał do wtorku rano, chociaż paru gości nie można było odszukać aż do następnej soboty; kilka zaś dam z naszego towarzystwa i to najprzyjemniejszych, w braku odpowiednich kawalerów, odprowadziła do domu policja.

Zabawa była pierwszorzędna i w istocie przepysznie wytworna. Dość powiedzieć, że mieliśmy nawet dwóch lokajów we fraku i nikt nie poznał, że to ambasadorowie śmierci, pachołki z prosektorjum, które się przybrały we fraki, zdarte z nieboszczyków. Funkcjonowali, niestety bardzo krótko, gdyż spiły się bydlęta na śmierć i powlokły się spać pomiędzy swoje znu-